Strona:Władysław Łoziński - Madonna Busowiska.djvu/56

Ta strona została uwierzytelniona.

rysunku Kłymaszki, ledwie wiotkiem wiązaniem galeryjki, która z daleka wyglądała jak koronka, zetknęła się z pierwszym okapem, już zaczęła się wzbijać lotnie, ale nie strzelisto, bo to było jej charakterystyką, że rosła w górę warstwami, w horyzontalnych kondygnacyach. Rozłożysta w dolnym obrębie, jakby chciała objąć jak najwięcej pobożnego ludu i okryć go niby cieniem rosochatej lipy, wzbijała się rytmicznie, wzbijała, a nie wzlatywała odrazu, bo rosła niejako z przestankami, zatrzymując się pod okapem każdego daszku, jakby spoczywała horyzontalną, spokojną linią, i potem znowu podlatywała wyżej od kondygnacyi do kondygnacyi, od daszku do daszku, aż po sam szczyt kopuły, tak, że przypominała ruch ptaka o szerokich skrzydłach, fruwającego z gałęzi na gałęź, coraz wyżej i wyżej.
Takie były wszystkie cerkwie Kłymaszki; artykulacyą swoją wyobrażały ruch przerywany ale stateczny, a objęte okiem całe, robiły wrażenie takiej lekkości i lotności, że zdawałoby się, że dość podważyć tylko węgły budowy, aby zaczęły płynąć ku górze, jakby korabie cudowne, chwytając powietrze rozpiętemi namiotami okapów i daszków jakby żaglami.
Gromada busowiska, która, jak wiemy, tylko