urzędowa na rzemieniu wójta, a przedewszystkiem długie, groźnie sterczące gęsie pióro, z którem djak Soroka czekał jakby kat z mieczem, odbiły się bardzo na termometrze ofiarności busowiskiej, który zaczął spadać, spadać.
Pomalały nagle serca fundatorów; nikt nie wystąpił naprzód; zaległa duszna cisza i przerwał ją dopiero donośny głos p. Krzepeli, który sem nie przyjechał po to do Busowisk, aby na niego ludzie patrzali jak „na małpę“ i drapali się w głowę. Na to wójt Senyszyn zapuścił się nagle w tłum i zaczął wyszturchiwać naprzód fundatorów. Pokazało się teraz dowodnie, że entuzyazm rzeczywiście, jakto gdzieś powiedziano, podobny jest bardzo do ostryg, bo tylko wtedy dobry, kiedy świeży. Wszystkie owe hojne ofiary, zapowiedziane ku wielkiej admiracyi słuchaczy w pogadankach przy fabryce lub w karczmie, zmalały do niepoznania. Dzwony bogacza Dymytryka zamieniły się teraz na sygnaturkę; Fedyszko, który przyrzekał własnym sumptem postawić carskie wrota, całe „nawskróś“ złocone, ofiarował obraz św. Mikołaja; Andryjewa z ornatu zstąpiła skromnie do kilku łokci cienkiego płótna; Zabereżny właściwie nigdy nie obiecywał całego ołtarza, ale mówił tylko o dwóch świecach woskowych do tego ołtarza, który kto
Strona:Władysław Łoziński - Madonna Busowiska.djvu/63
Ta strona została uwierzytelniona.