Strona:Władysław Łoziński - Madonna Busowiska.djvu/80

Ta strona została uwierzytelniona.

matowego złota; ta sama zwycięzkość pożądająca zwycięzcy w wyrazie twarzy, ta sama urocza morbidezza, której tak zazdroszczą Walentynie wszystkie elegantki...
Mademoiselle Pichot!
Madame?
C’est précisément elle.
Oui, Madame la comtesse, c’est précisément elle!
Ale nie... Przecież to nie całkiem ona. Czegoś w tym obrazie jest więcej i czegoś jest mniej niż w oryginale. Walentyna nie jest taka piękna — ten obraz dużo piękniejszy. Tu na obrazie oczy nie pryskają ziemskim żarem; ów wyraz rozmarzenia jest tu błogością, płynie z pod niego światło pełne, czyste i spokojne. Na ustach usiadła słodycz macierzyńskiego uśmiechu, którego ta kobieta przecież nigdy nie znała; czoło tu trochę wyższe i poważniejsze, na twarzy nic niema zwycięzkiej zuchwałości oryginału, niema nawet dumy, tylko pogoda dostojnej duszy... To nie jest kuzynka Walentyna; między nią a tym obrazem leży całe niebo, albo raczej... cała ziemia...
Mademoiselle Pichot!
Madame?
Non, ce n’est pas elle!