pełny barwy i woni, myślimy o gruncie, na którym wyrósł? Czy w jego przeczystym kielichu pozostał jakiś ślad ziemi? Mówią, że najwięksi mistrze malowali swoje wzniosłe obrazy religijne według ludzkich, bardzo ludzkich modeli. Hrabina czytała, że Madonny Rafaelowskie chodziły po ulicach Rzymu. Jej to wiedzieć nie było przyjemnie, i wolała zawsze wierzyć, że te boskie postacie powstawały w intuicyi serca, w extazie duszy wierzącej a uniesionej, jak powstawały Madonny Fra Angelica... Ale mimo to wszystko, czyż nie uklękłaby była w Dreźnie przed Madonną Syxtyńską, gdyby nie pamiętała, że jest w galeryi pełnej angielskich turystów? I cóż ztąd, że Walentyna była tu modelem? Ziemska kobieta stopniała i rozwiała się w natchnieniu malarza, jak brylant w potężnym ogniu alchemika. Zygmunt odjął tej kobiecie wszelką ziemskość, a cóż jest Madonna, jeśli nie typ kobiety bez skaz ziemskości? I cóż ztąd, że ten obraz przypomina hrabinie tak natrętnie rysy światowej kobiety, kiedy złożyła się nań czysta, natchniona miłość artysty i najczulszy pietyzm matki? Dlaczegożby nie miała ugiąć kolana przed tą kreacyą duszy szlachetnej a cierpiącej, która wkrótce już może stanie przed tronem Przedwiecznego?...
Strona:Władysław Łoziński - Madonna Busowiska.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.