Strona:Władysław Łoziński - Madonna Busowiska.djvu/93

Ta strona została uwierzytelniona.

O. Mitrofan, ale każdy starał się spamiętać przynajmniej jedno i to właśnie najniezrozumialsze słowo, i przez całą drogę z Ławrowa do Busowisk trzymał je z fizycznem prawie wysileniem w pamięci, jakby niósł w ręku cudzego kota, który lada chwila wyrwać się może i uciec w pole.
We wsi zasypano ich pytaniami, na które każdy odpowiadał z powagą człowieka, który posiadł jakąś mistyczną wiedzę, skoncentrowaną w jednem tajemniczem słówku, jakby w magicznem zaklęciu. Niezrozumiałe słowa O. Mitrofana, doniesione szczęśliwie do wsi, rozbiegły się między chłopami i służyły za hasło dalszej agitacyi, powtarzane z tym większym zapałem i z tem większą konwikcyą, im ciemniejsze było ich znaczenie. Busowiska podzieliły się na dwie wrogie sobie partye, jak ongi Bizancyum. Partya ikonochlastów była może mniej liczna niż przeciwna, ale zawziętsza i ruchliwsza, jak zwykle stronnictwo z programem zaczepnym. Dawały się słyszeć rozmaite pogróżki: gwałtowniejsi chcieli obraz wyrzucić natychmiast, a Makohon zapowiadał głośno, że go pokraje w drobne szmaty.
Nastę przejęła nieopisana groza. Nie pojmowała nic z tego, co słyszała i widziała naokoło siebie; krążyła ciągle koło cerkwi z zaciśniętemi silnie