Strona:Władysław Łoziński - Madonna Busowiska.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.

z cynabrem i taka, jak ją malują na Świętej Górze! Taka ma być, jak w Stohławie! Na dziewięć mar! Korsuńska, a nie taka! — wołali wszyscy razem. Paroch z trudnością tylko uciszył i uspokoił krzykliwych ikonochlastów, którzy gwałtownością swoją sterroryzowali równie może licznych zwolenników obrazu, bijąc ich jakby kijami terminologią Ojca Mitrofana. Coś trzeba było zrobić koniecznie dla zażegnania burzy, a głównie dla ocalenia obrazu, który był w prawdziwem niebezpieczeństwie, bo któryś z zuchwalszych fanatyków mógł się dostać do cerkwi i zniszczyć dzieło sztuki. Parochowi wpadła do głowy myśl, która na teraz przynajmniej dawała wyjście z drażliwej sytuacyi. Postanowił zabrać obraz z sobą do Terszowa, a dalsze załatwienie kwestyi pozostawić czasowi. Kazał zdjąć obraz i obwinąwszy go starannie własnemi rękami, włożył na wózek, a sam siadł koło furmana i odjechał.
Obrazoburcy busowiscy z tryumfem patrzyli po sobie a potem na puste miejsce przed ołtarzem, gdy w tej właśnie chwili Tekla, która dopiero teraz dowiedziała się o całem zajściu, wpadła zadyszana i czerwona do cerkwi, a ujrzawszy puste miejsce na ścianie, załamała ręce i poczęła głośno płakać. Jakby tylko czekały hasła, te same kobiety,