Strona:Władysław Łoziński - Madonna Busowiska.djvu/98

Ta strona została uwierzytelniona.

które przed chwilą bez żadnej opozycyi patrzały na wynoszony obraz, poszły teraz za przykładem Tekli i poczęły jeszcze głośniej płakać i zawodzić. Babski lament okazał się zaraźliwym, do płaczu przyłączyły się zaraz krzyki i pogróżki mężczyzn na komitet cerkiewny, na Sorokę i Kurzańskiego. Nagle Tekla przestała płakać, otarła łzy kwiecistą chustką, i z furyą przystąpiwszy do ołtarza, zabrała swoje świece i lichtarze.
— Będziecie tego żałowali — zawołała — Bóg was skarze, boście wypędzili Matkę Boską! Ja wam moich świec nie dam i nikt wam już nic nie da; będziecie mieli zawsze takie gołe ściany, jak teraz, boście wypędzili Matkę Boską!
Tak zawsze bywa w podobnej sytuacyi, że jedno energiczne słowo, trafiające wprost do serca i imaginacyi, decyduje obojętne lub chwiejne umysły, i przeważa szalę na stronę napozór już pokonaną.
„Wypędziliście Matkę Boską!“ — te słowa Tekli padły jak rakieta między zgromadzonych. Wszczął się wielki hałas, i ci, co przed chwilą dopiero tryumfowali, nastraszyli się teraz własnego tryumfu. Ani się spostrzegli, jak stopniała ich liczba i jak w jednej chwili opuściła ich połowa stronników, usuwając się od ludzi, napiętnowanych przez Teklę jako łotrów, co „wypędzili Matkę Boską“.