wołał swych towarzyszy. Przynieśli z sobą człowieka herkulicznej budowy, w obszarpanej płótniance, ze związanemi nogami i rękami, z ustami przewiązanemi silnie chustą. Człowiek ten miał nos spłaszczony, włosy w dzikim nieładzie i czerwone blizny na twarzy...
Szachin wytężył wzrok, i spojrzał na skrępowaną ofiarę, o ile na to ciemność dozwalała. Gdyby nie ta gruba ciemność nocy, żołnierze byliby ujrzeli na twarzy Szachina uśmiech wesoły i tryumfujący...
W tej chwili dał się słyszeć na grzbiecie wału chód odmierzony i głośne hasła strażnicze:
— Kto idzie?
— Ront!
— Przystąp Ront! Daj parol ront!
— Jesteśmy zgubieni! Uciekaj! szepnął Porwisz do Szachina.
Handlarz dusz nie dał sobie tego dwa razy mówić. Towarzysze jego chwycili skrępowaną ofiarę i wrzucili ją na brykę. Szachin skoczył na kozieł, i rysaki, zacięte biczem, ruszyły z miejsca szalonym pędem...
Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/103
Ta strona została przepisana.
— 99 —