go na lekko, tak, że z pewnym wysiłkiem mógł się uwolnić z więzów. Porwisz nadto dał znać pocztowi dragonów, który ustawiony był za rogatkami miasta, aby dla przestrachu ścigał brykę Szachina.
Tym sposobem urządzono komedyę, która się wprawdzie udała, która jednak nietylko dla Szachina, ale i dla dowcipnych żołnierzy skończyła się niemiłem rozczarowaniem; dukaty bowiem istotnie były fałszywe.
Wytłómaczywszy tak opisaną scenę, pośpieszmy za Szachinem, handlarzem dusz. Ochłonąwszy z przestrachu, którym go przepełnił strzał Kłyszki, i ujechawszy już spory kawał drogi od miejsca swej niemiłej przygody, Szachin zatrzymał się w karczemce, aby dać wytchnąć znużonym koniom.
Szachin był wściekły od gniewu. Ściskał konwulsyjnie dłonie i targał brodę, mrucząc przez zaciśnięte usta najstraszliwsze przekleństwa. Jedno go tylko pocieszało — a to owa zapłata w fałszywej monecie. Ale to była pociecha niedostateczna. Szachin pienił się od
Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/113
Ta strona została przepisana.
— 109 —