Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/114

Ta strona została przepisana.
— 110 —

gniewu i wstyd u, że się dał oszukać może po raz pierwszy w życiu, w sposób łatwy i niezgrabny.
Na osobie Trokima kampańczyka zależało mu wiele, bardzo wiele, a w chwili obecnej dalszy był od celu niż przedtem. Radował się już w tryumfie, a teraz widział się bezradnym. Wracać do Lwowa byłoby bez skutku, a może i trochę niebezpiecznie; sprawa była popsuta.
Szachin począł przemyśliwać nad dalszym planem. Postanowił widzieć się koniecznie z Fogelwandrem, nim ten powróci jeszcze do Lwowa; dopaść go jeszcze w Brodach, ująć pieniędzmi, choćby nawet znacznemi, i upewnić się, że jeniec hajdamacki nie ujdzie rąk jego.
— Nie ma czasu do stracenia... — mruknął sam do siebie — każdy dzień wszystko gotów udaremnić... Mogą z nim ciągnąć protokół, lub on sam może się zdradzić... i wszystko przepadło...
Myśl ta dodała nowej, namiętnej energii Szachinowi, bo skracając popas, rozkazał natychmiast pachołkom gotować się do dalszej drogi ku Brodom.