— Mają, ale pozamykano okiennice.
— Dla czego?
— Ja nie wiem; ja tu także gość; tak jak i pan, panie kapitanie. Niech mi pan poda rękę.... — odparł spokojnie Szachin.
Fogelwander uczuł pewną obawę, wstydził się jednak wrócić lub zdradzić trwogę przed Szachinem.
Był dobrze uzbrojony, a zresztą nie widział przyczyny, dla którejby Szachin miał mu gotować zasadzkę. Nie podał jednak ręki swemu przewodnikowi, ale położył ją na krucicy w kieszeni.
Tak szli dalej. Szachin zdawał się mieć kocie oczy, prowadził oficera krokiem pewnym i szybkim, tak, że Fogelwander ledwie mógł zdążyć za nim w ciemności. Skręcili z sieni w wązki, bardzo długi i niemniej ciemny korytarz, ztamtąd weszli na schodki do góry, zakręcili w zygzak innym chodnikiem, szli znowu po schodach stronnych i wąziutkich głęboko na dół, przeszli przez sionki i tu się zatrzymali.
Całą tę drogę odbył Fogelwander wśród ciemności, tak, że z trudnością
Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/123
Ta strona została przepisana.
— 119 —