Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/130

Ta strona została przepisana.
— 126 —

jest w śnie lekkim, pokonał silne wrażenie i wstrzymał prawie dech w sobie, jakby się nim bał przebudzić śpiącą...
Zdawało mu się na chwilę, że jest w jakiej zaczarowanej krainie, że stanęła przed jego oczyma nagle w widomych kształtach jakaś baśń fantastyczna, że to smoki na starym żydowskim pająku żywe są i strzegą swemi straszliwemi, ziejącemi paszczami powierzonego sobie tajemniczego skarbu... że jeśli ruch najmniejszy zrobi, głos najcichszy wyda, ten cały widok zniknie, rozwieje się, jak senne urocze widziadło...
Stał tedy chwilę nieruchomy i patrzał na postać tajemniczą... Ochłonąwszy z pierwszego wrażenia, Fogelwander począł się baczniej i spokojniej przyglądać. twarzy dziewczęcia. Dostrzegł zaraz, że na rysach malował się wyraz cierpienia i ciężkiego smutku, których nawet sen dobroczynny nie zdołał usunąć zupełnie. Około ust śpiącej przewijał się ślad boleści, na całej twarzy rozlany był niepokój i jakiś lęk głęboki, pierś oddychała niespokojnie, prawie kurczowo, a po całem ciele dziewczęcia zdawał się