Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/132

Ta strona została przepisana.
— 128 —

wnie energiczny. Porwała się znowu z krzesła i wznosząc ręce jakby w modlitwie zawołała coś w nieznanym Fogelwandrowi języku...
Fogelwander nie zrozumiał słów wcale, ale okrzyk ten był dla niego bardzo wymowny. Z głosu, ze spojrzenia, z błagalnego ruchu dłoni poznał, że to była prośba o pomoc, o ratunek... Nieznajoma, jakby domyślając się, że słowa jej nie są zrozumiałe oficerowi, zawołała po raz drugi, tym razem po włosku:
— Ratuj mnie! Nie opuszczaj mnie!
Oficer zrozumiał teraz — i aż zadrżał cały, tak silnie na nim sprawił wrażenie ten okrzyk, pełny trwogi i rozpaczy, wydobywający się jękiem rozdzierającym serce...
Fogelwander zrobił nagły ruch naprzód, jakby istotnie chciał wziąć w opiekę tajemniczą dziewczynę. W tej chwili jednak uczuł na ramieniu dłoń silną, która ujęła go jakby kleszczem żelaznym, i jednym zamachem gwałtownym cofnęła go za próg pokoju.
Równocześnie drzwi z trzaskiem się