Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/137

Ta strona została przepisana.
— 133 —

— Szachin spuścił pistolety ku ziemi i uśmiechnął się chytrze.
— Chodźmy więc ztąd, panie kapitanie — rzekł — i ułóżmy się stanowczo.
Fogelwander schował szpadę do pochwy i wyszedł za Szachinem. Handlarz dusz prowadził go znowu jakiemiś ciemnemi zaułkami starego domowstwa, widocznie inną drogą. Stanęli w małej izdebce, której okienko wychodziło na brudne, ponure dworze.
— Kończmy tedy... — rzekł Szachin.
— Kończmy nareszcie! — zawołał niecierpliwie oficer.
— Jak powiedziałem, pomieniam głowę za głowę, ale pod trzema warunkami.
— Słucham.
— Najpierw, Trokim hajdamak ma mi być oddany do rąk tu w Brodach, na tem miejscu, najdalej w przeciągu trzech dni...
— Zgoda — odezwał się Fogelwander po przelotnym namyśle.
— Powtóre, nie będziesz go pan pytał o nic, nie będziesz się pan starał wybadać go, dowiedzieć się czegokolwiek od niego. Spuszczam się pod tym wzglę-