— Za trzy dni! — powtórzył Szachin. — Tędy pan wyjść możesz z domu — dodał wskazując drzwiczki.
Oficer rzucił raz jeszcze wzrokiem na handlarza dusz i wybiegł. Małym, jasnym korytarzem wyszedł na podwórze i znalazł się wprost naprzeciw bramy, którą wszedł w tajemnicze obejście.
Fogelwander postanowił śpieszyć do Lwowa skwapliwiej, niż to było możliwe na czele oddziału. Powierzył komendę młodszemu oficerowi, który z nim razem był na konwoju, sam zaś umyślił wracać ze wszelkim możliwym pośpiechem.
Przed odjazdem przybył do niego na pożegnanie jeden z oficerów garnizonu brodzkiego. Fogelwander na samem wsiadanem, ściskając mu dłoń, zapytał nagle:
— Słuchaj towarzyszu, czy znasz ty Arona prochownika?
— Któżby go nie znał w Brodach!
— Byłeś kiedy w jego domu?
— Raz dla odbioru prochu; duża rudera z nieznośnym zapachem siarki... Istne piekło!
Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/140
Ta strona została przepisana.
— 136 —