Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/148

Ta strona została przepisana.
— 144 —

— Czy i on uciekł?... — zawołał z najwyższym niepokojem Fogelwander.
— Nie, on został szelma, i dobrze mu się stało...
— Więc Trokjm jest! — odetchnął Fogelwander.
— Jest, mości rotmistrzu, w rowie szańcowym, nieżywy, dostał kulą w łeb z mego muszkieta.
Fogelwander drgnął cały na tę nowinę, która jak piorun weń uderzyła.
Chwilkę nie mógł wydobyć z siebie słówka.
— Przeklęctwo!... — zawołał przez zaciśnięte usta. — Wszystko stracone!...
— Głupcze szkaradny — dodał z gniewem do podoficera — jak śmiałeś strzelać!
— Mości rotmistrzu — usprawiedliwiał się z przestrachem biedny kapral — zrobiłem tylko po regulamencie. Taki nam dano ordynans... Oniby nas byli wszystkich wymordowali!
Fogelwander milczał w osłupieniu, nie słysząc nawet słów kaprala.
— Tak było, mości rotmistrzu — opowiadał dalej — ten łotr watażka był w