plątał nogi w długą szpadę, potknął się, mało nie upadł, aż nareszcie wyciągnął coś z kieszeni.
— Gimpelwander, patrzaj Gimpelwander — zawołał z tryumfem, przekręcając według swego zwyczaju nazwisko, czego zresztą nikt za złe nie brał poczciwemu Eskulapowi.
Były to dwie kule, jedna nieco spłaszczona, druga w pierwotnej okrągłości. Bamber zaczął rzucać obie kule w powietrze i łapać je ze zręcznością kuglarską.
Fogelwander z rozpaczą przypatrywał się staremu dziwakowi.
— Bamber, Bamberku, Bamberle, na miłość Boga! odpowiedz mi na moje pytanie! — zawołał niecierpliwie.
— Zaraz ci powiem, zaraz ci powiem — odparł Bamber — ale proszę cię, siadaj trochę, siadaj mój kochany, boś za wysoki, a chce ci to wyeksplikować, Fogelwander usiadł z rezygnacyą, Chirurg rzucił się na niego, jak na ofiarę, chwycił go silnie jedną ręką za głowę, a druga ręka poczęła biegać szybko po
Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/170
Ta strona została przepisana.
— 166 —