bezpieczeństwie życia, i że w krótkim czasie powrócić może zupełnie do zdrowia. Przyszło mu na myśl, że nim rozpocznie jakie kroki przeciw Szachinowi, należałoby wybadać watażkę i próbować, czy zeznania jego nie dostarczą mu jakiej dalszej wskazówki, jakiegoś dalszego wątku do całej tajemniczej sprawy.
Zamiast udać się tedy do domu, Fogelwander zboczył z drogi i udał się do klasztoru Karmelitów. Na korytarzu spotkał poczciwego przeora.
— Dobrze, że przychodzisz, rotmistrzu — zawołał mnich — wołać cię już chciałem, bo potrzebuję brachium militare!
— A to przeciw komu, ojcze drogi?
— Przeciw komuż, jeśli nie przeciw twemu opryszkowi! Lepiej mu już, i żyć będzie z pewnością, ale wyobraź sobie rotmistrzu, przebrać się nie chce, i stawia opór zacięty, skoro chcemy zdjąć z; niego nędzną obdartą płótniankę.... Dziki to jakiś zbójca, ponury i milczący, jak noc bez gwiazd Bożych.... Czarna być to musi dusza, co z tych małych zapadłych oczu przegląda....
— Bądź spokojny, ojcze — odparł
Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/197
Ta strona została przepisana.
— 193 —