....Bywało przy kupcu, co wracał z Bałty, tysiące czerwieńców my wzięli, na żydach kwartami pereł i karbowańców złupili, bywało Smiła kopami czerwieńców, się okupić musiała — wtedy Puk mołojcom po dukacie rzucił, po dwa, mnie jako starszyźnie półkopy najwiecej, a resztę grzebał.... Gdzie grzebał, to wiedział tylko on i ja, a trzeci Bóg. A teraz i Puk już pod ziemią. Na świecie ja jeden znam, gdzie skarb leży, bo watażka wiedział, żem wierny jak pies, i z sobą mnie zawsze brał, gdy miał dorzucić co do skarbu, bo sam poradzićby nie mógł....
....Ale po co ja wam, mam opowiadać wszystkie nasze hajdamackie sprawy?.... Nie skończyłbym ani dziś, ani jutro, choćbym dzień i noc całą prawił, a prawił bez ustanku... Powiem tylko, co wam o tym skarbie zagrzebanym wiedzieć potrzeba. Temu dwa lata, dwaj szlachcice przyczepili się do nas. Jeden Tomaszowski się zwał, drugi Kulikowski. Przystali do nas, a Puk ich przyjął do kompanii. We trzydzieści koni napadliśmy za ich poradą na Latyczów
Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/205
Ta strona została przepisana.
— 201 —