i zabrali skarbową kasę całą, dwieście tysięcy bez mała.
....Tak się dziwnie zdarzyło, że gdy nas ścigano, obaj szlachta zgubę swoją znaleźli; jednego ubito, drugiego rannego wzięto. Trzeba było zniknąć na czas jakiś, bo był strach, że ranny wyśpiewa wszystko i nas zdradzi. Puk jak zwykle nam po trosze dał złota, może jaki tysiączek na głów trzydzieści, a resztę zatrzymał, pocieszając, że kiedyś, jak się tego, moc wielka zbierze, wszystko między nas równo podzieli. Wysłał bandę całą naprzód, aby się wymknęła ku Wołoszy i pod Kałuszem nad Dniestrem na siebie czekać kazał. Sam mnie zabrał, na jucznym koniu złoto wioząc na miejsce, gdzie skarb leżał zagrzebany.
.... Odgrzebaliśmy, schowali złoto do złota i pośpieszyli za bandą na umówione miejsce. W Kałuszu pogoń nas dopadła, wytropili nas, my do Dniestru, kule za nami jak deszcz gęsty, ten i ów poszedł pod wodę, kilku złapano, ale my przecież do Wałaszy się przedarli.... Posłano na nas gońców na wszystkie strony, z Kamieńca, ze Żwańca, wybie-
Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/206
Ta strona została przepisana.
— 202 —