gły za nami komendy, dragonia i towarzysze; do wszystkich baszów i kihajów rozpisano za nami, ale my dobrze znaliśmy wszystkich baszów, i tego co w Chocimie siedział, i tego co w Benderze, i tego co w Oczakowie; każdemu Puk się okupił i oczy poganie zamykali; a kihajowi bywało kilka czerwieńców do ręki, to się odczepił i dobrego zdrowia życzył na drogę....
....Tak dotarliśmy do Wereżanki, do monaseerku.... Bodaj to ten monasterek wereżański! Czerńcy z nami trzymali, jak z braćmi; prawda i to, że bywało czapkę złota dać w darunku, to tak jakby kaszy, nic to nam nie znaczyło.... My takich monasterów mieliśmy kilka; jak było ciężko, hul miedzy czerńców, jak do wody, i bezpieczno tam, jak na Siczy albo na Gardach. Monasterek wereżański siedział w borach jak wilk, na skałach jak orzeł, od biedy bronić się w nim było można, jak w fortecy....
....Byliśmy kilka dni w monasterku, aż starszy czerniec woła mnie i Puka, i mówi:
— Mam ja dla was coś tłustego,
Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/207
Ta strona została przepisana.
— 203 —