Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/217

Ta strona została przepisana.
— 213 —

garnki, Szachin zdrów chodzi, wolno handluje, złoto liczy... Już ja się tego nie wyprę, żem krew przelał i rabował, ale człowiek głowę swoją na to stawił, życie ważył, kul się nie bał. Nie szanowałem ja krwi cudzej, ale nie szanowałem i swojej; przed wami my nie uciekali. Bywało dragonia lub pancerni na nas idą, my staniemy, czapkami się pokłonim: „Zdrowiście Lachy!“ — i nuż na nich, bywało jeden na trzech, a śmiało i bez strachu...
....A Szachinowi co? przerwał — dalej, z goryczą Trokim. — My co wzięli od ludzi, poszło między ludzi. Bywało, jak w pierze porośniemy, jedziemy do Bałty, ubieramy się jak szlachta rycerze, w czerwone buty, w karmazyn atłasowy, w kontusz z granatu; srebro rzucamy pełną garścią, cały jarmark wódką częstujemy; nahulamy się do woli, a potem człowiek, jak stoi, w kadź dziegciu skoczy, na znak, że mu szlacheckie bławaty za nic stoją — i tak znowu bez grosza wraca do swoich.
— Ale o tym Szachinie, co więcej wiesz o tym, Szachinie, i czemu go się