ka, otworzył go, wydobył rulon dukatów i rzekł do oficera:
— Mój hrabio Fogelwander! Znałem niegdyś twego wuja; ile razy byłem we Francyi, a dawniej często tam jeździć musiałem, zawsze coś kupił u mnie, zawsze dał Amsztelowi sposobność do pięknego zysku. Dziś jestem dość bogaty i nie chodzi mnie o nieczyste zyski. Pamiętasz rotmistrzu, kiedy przybyłeś do Lwowa, sprzedałeś mi tabakierkę, osypaną brylancikami. Przyznam ci się, że znalazłem zapalonego amatora, który mi dał trzy razy tyle, ile mnie kosztowała, a jeśli nie wierzysz, przekonam cię mojemi kupieckiemi rachunkami. Widzę że jesteś w kłopocie, widzę, że cię z tym pierścieniem wiąże jakiś tajemniczy, honorowy węzeł... wybacz, że tak mówię, siwe włosy mają swój przywilej. Oto sto dukatów, pożyczam je panu, racz je przyjąć, jak od przyjaciela!
Fogelwander zawahał się chwilkę, nie wiedząc czy ma przyjąć pożyczkę od szlachetnego kupca.
— Przyjmuję! — zawołał nareszcie rozrzewniony, ściskając dłoń antykwa-
Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/233
Ta strona została przepisana.
— 229 —