scach, na klasztor Karmelicki, Bernardyński i na fortyfikacye Halickie. Był to napad najsilniejszy, i zdawało się, że Konfederaci otrzymali świeże posiłki. Poczęli rzucać granaty na miasto i na przedmieścia.
Poczęły się palić dworki przedmiejskie, łuna pożarowa spływała się z jutrzenką poranną. Granaty spadły na klasztor Karmelicki i wznieciły pożar. Niebezpieczeństwo było wielkie. Konfederaci widząc popłoch na szańcach Karmelickich, odstąpili od szturmu na szańce Bernardyńskie, aby uderzyć tam podwójną siłą.
Dostawszy się raz do klasztoru Karmelitów, wpaść mogli od razu w sam rynek miasta, opanować je jednym zamachem, albowiem furta Bosacka, zamykająca dzisiejszą ulicę ruską, słabąby już była zaporą.
Fogelwander widząc, że Konfederaci cofają się od fortyfikacyi Bernardyńskich, wpadł na myśl bardzo śmiałą, ale i szczęśliwą. Sprzykrzyło mu się spędzać z wałów nieprzyjaciela, chciał się z nim zetrzeć na dobre. Zabrał swych
Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/250
Ta strona została przepisana.
— 246 —