Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/253

Ta strona została przepisana.
— 249 —

wili opór, ubiliśmy dwóch, reszta umknęła.
— Twoi wszyscy cali?
— Zdrowi, mości rotmistrzu z respektem meldując — odparł wachmistrz — i cali także, tylko Kłapce ustrzelił Konfederat kawałeczek ucha, malutki mości rotmistrzu, jak gdański szelążek, a Grzybkiewiczowi nos szablą pomacano... Przyniosłem tu w ładownicy...
— Co, nos Grzybkiewicza — przerwał ze śmiechem Fogelwander.
— Nie mości rotmistrzu, Grzybkiewicz z nosem sam przyjechał, tylko bobkowy liść przylepił, ale przywiozłem, pokornie donosząc, kieską z dukatami i pektoralik srebrny.
Rzekłszy to Porwisz, wydobył zegarek srebrny, czyli tak zwany wówczas pektoralik, i małą skórzaną kieskę z kilku dukatami.
— Zkąd to pochodzi, dla kogo to? — zapytał oficer.
— To, mości rotmistrzu — odparł Porwisz — znalazłem w kontuszu zabitego konfederata, i składam do rąk z respektem.