— Jest — to zdobycz wojenna, Porwisz, i należy do ciebie...
Porwisz milczał chwilkę.
— Mości rotmistrzu — odpowiedział w końcu, z respektem pokornym powiedziawszy, jakoś ja tego wziąć nie mogę... To był szlachcic chudzina jakiś, widać to było po wytartym kontuszu i po szkapce mizernej... Padł od pierwszego strzału. Przy szablinie, którą przywiozłem także z sobą, jest jego nazwisko na rzemiennym pendencie czarno wypisane. Z respektem powiedziawszy, mości rotmistrzu, mnieby ten pektoralik palił w kieszeni, jak węgiel żarzący. Może tam gdzie matka, albo żona płacze po nieboszczyku... jak się może zgłoszą, zostanie im pamiątka. A jak nie będzie oddać komu, to niech idzie na mszę za duszę konfederata... Tymczasem niech to leży w kasie regimentowej, mości rotmistrzu.
— Czemużeś zabrał to z sobą, kiedy zatrzymać nie chcesz?
— Konfederat padł przy drodze i tam leży, kto inny byłby przetrząsł jego suknie i zabrał...
Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/254
Ta strona została przepisana.
— 250 —