Korytowski ze zdziwieniem wysłuchał Fogelwandra, a zapytawszy go się, jeszcze o kilka bliższych szczegółów, rzekł:
— Panie rotmistrzu, postąpiłeś słusznie, uwiadamiając mnie o tej dziwnej historyi. Opowieść o skarbie może być przesadzona, ale może być także prawdziwa. W każdym razie dochodzić musimy tej sprawy, a może istotnie uda nam się, powrócić niejednej rodzinie wydarte mienie, niejednej świątyni zrabowane kosztowności kościelne. Pójdź, ze mną panie rotmistrzu do pana starosty Kickiego, on spisze twoje zeznanie urzędownie, a następnie udamy się razem, do klasztoru aby wybadać opryszka.
Fogelwander wyszedł z Korytowskim. Po drodze rozmawiali żywo o zeznaniu watażki Trokima, gdy nagle jakiś zadyszany człowiek przypadł do Fogelwandra.
Był to furtvan z klasztoru karmelickiego.
— Panie rotmistrzu — zawołał — biegam za panem od godziny; byłem u bernardynów, byłem w kwaterze, byłem na odwachu... byłem w untersztabie...
Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/257
Ta strona została przepisana.
— 253 —