Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/287

Ta strona została przepisana.
— 283 —

dy raz począł mnie łajać, racyi najmniejszej nie mając. Złość mnie zdjęła; nie zmilczałem; on mnie uderzył. Zabolała mnie srogo ta krzywda, nie miałem pohamowania, dobyłem szabli, ciąłem go przez głowę, i zraniłem znacznie. Kajdany, krygsrecht, degradacya — ot i wszystko. Zamknięto mnie do kazamaty i miałem sześć lat robić na wałek taczkami. Pół roku biedowałem, nareszcie udało mi się uciec! Tak się stało!
Rzekłszy to Kwacki, chudemi rękami zakrył oczy, jakby łzy ocierał.
— Hm.... to źle, bardzo źle — rzekł z współczuciem Ogarek. — Cóż tu robisz w Brodach?
— Co robię! — powtórzył Kwacki — pracuję jak koń, żyję jak pies, i nie mam nadziei, abym mógł się wydobyć z biedy. Wiesz, że byłem zawsze przy cekauzach i prochowniach; w Saksonii lat kilka byłem rakietnikiem. Dostawszy się do Brodów, szukałem służby w saletrzarni....
— W saletrzarni! — zawołał Porwisz, nie mogąc się powstrzymać.
— W saletrzarni — powtórzył obo-