rewizye i kazał aresztować, kto tylko podejrzanym mu się wydawał — ale nie trafiano na ślad złoczyńców.
Razu jednego wszedł do kwatery Fogelwandra Porwisz, cały wzburzony i zadyszany, i zawołał:
— Mam go, mości rotmistrzu, mam tego łotra!
— Kogo?
— Szachina zbójcę. Szedłem przed chwilą przez Karwasary i widziałem go, jak szedł przedemną o kilka kroków.
Poznałem go od razu. Szedłem za nim chyłkiem, tak że mnie pewnie nie widział, i wiem, gdzie się ukrywa. Przyprowadziłem z sobą patrol i wstąpiłem po pana rotmistrza! Weźmiemy go jak baranka!
Fogelwander udał się natychmiast na oznaczone miejsce, obstawiono dom do koła, wtargnięto do środka, przeszukano wszystko... Szachina nie było... Ale Fogelwander miał już teraz dowód, że handlarz dusz przybył umyślnie do Kamieńca, aby osobiście urządzać zasadzki i godzić mściwie na jego głowę.
— Ogarka by tu potrzeba, Ogarka!
Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/340
Ta strona została przepisana.
— 336 —