nem ubraniu, i chwycił za pistolety, które wisiały na ścianie... Na ten ruch Fogelwandra pies najeżył swe kudły, zawarczał groźnie i chciał się rzucić naprzód, lecz schwycony ręką swego pana i rzucony całą siłą o ścianę, musiał zostać na miejscu, warcząc i nie spuszczając z oka oficera.
Fogelwander z pistoletem w ręku podszedł ku nieznajomemu, i zapytał groźnie, czego żąda. Człowiek w kurcie kozackiej skłonił się nizko, dotykając czapką swą ziemi, a wyprostowawszy się napowrót, spojrzał na oficera malutkiemi oczyma, które rozjaśniły się z wyrazem pewnej wesołości....
Oficer wpatrzył się bystro w twarz swego gościa, i spuszczając pistolet ku ziemi, zawołał: — Trokim watażka!
— Sława Bogu, jasny rotmistrzu, to ja Trokim, hajdamak, a wy mnie nie poznali....
Hajdamaka trudno było poznać istotnie. Strój porządny, ostrzyżona gładko głowa, ogolona twarz, i mina do pewnego stopnia śmiała i swobodna, zmieniły
Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/343
Ta strona została przepisana.
— 339 —