Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/377

Ta strona została przepisana.
— 373 —

w objęcia Fogelwandra i począł go ściskać i całować z największem uniesieniem. Potem zaczął śmiać się w upojeniu radosnem, potem znowu płakał jak dziecko, tak, że Fogelwander obawiać się już począł o zmysły starca.
Niepodobna było uspokoić Fanaryoty. Począł wydobywać wszystko, co miał najkosztowniejszego przy sobie, i wpychać do rąk oficerowi. Odpasał ciężki trzos i zawiesił go Fogelwandrowi na ramie, wydobył jakieś pudło i wysypał z niego brylanty w jego kapelusz, pozdejmował pierścienie i chciał je koniecznie powciskać na palce oficera, który wzbraniał się, co miał siły... Po chwili, jakby się inaczej namyślił, odbierać począł wszystko napowrót, i chować po rozmaitych kryjówkach swojej odzieży, mrucząc do siebie.
— To za mało, to wszystko za mało!
Potem znowu trzos swój ciężki uchwyci w ręce i podbiegłszy do dragonów Fogelwandra, począł rozsypywać pomiędzy nich dukaty, płacząc i śmiejąc się naprzemian, i co chwila wracając do naszego oficera, aby go ściskać i całować...