jej ciekawości i przywoławszy Porwisza podążył z nim za chłopem. Gdy go dopędził, ujrzał, że biedny Bimbasza był cały skrwawiony, a na głowie i na ciele swem miał ślady ran głębokich, z których sączyła się jeszcze krew po burych szkaradnych kudłach, czyniąc brzydkie to zwierzę jeszcze wstrętniejszem i potworniejszem...
Oficer kazał stanąć chłopu, a Bimbasza ujrzawszy mundury, zaszczekał słabym i ochrypłym głosem, i począł wściekle warczyć, odsłaniając duże i straszne zęby...
— Zkąd masz tego psa? — zapytał ostro Fogelwander — on do ciebie nie należy!... Gdzie z nim idziesz?
Chłop ukłonił się pokornie i trwożnie, i rzekł nieśmiało, chyląc głowę aż do kopyt konia.
— To pies nie mój, jasny panie, ot przyczepił się do mnie; jakieś niedobre psisko, bodaj szczezło!
— A ty co za jeden jesteś? — Ja stróż z tej karczmy, jasny panie...
— Kiedy tak — rzekł Fogelwander
Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/381
Ta strona została przepisana.
— 377 —