— to ty znasz Trokima i wiesz dobrze, że to pies jego. Czemuż kłamiesz?
Chłop zmieszał się i nastraszył, a mnąc czapkę w ręku, mówił:
— A czyjżeby był, jak nie Trokima, prawda, szczera prawda, jasny panie.
— Powiedzże mi zaraz, gdzie Trokim? — ozwał, się Fogelwander — ale mów prawdę, bo mnie nie oszukasz. Jak skłamiesz, każę cię natychmiast wziąć w dyby, i pójdziesz szańce kopać do Kamieńca!
— Jasny panie — odpowiedział chłop — ja się na Chrystusa klnę, że nie wiem, gdzie jest. Ot pewnie go licho przydybało! Może gdzie ziemię dobrze gryzie... Ot jasny panie, z tym psem poszedł... Pies wrócił, a on nie... Trokim u nas w stajni nocował; jak nie wrócił, myślę sobie, nie ma go, to nie ma, a co mnie do niego? Ale ot przyszło to psisko wczoraj raz do mnie, pokrwawione i porąbane, i jak pocznie wyć, a skomleć, jakby mnie prosiło, żebym za niem poszedł... Ledwie mnie zębami nie ciągnie, a znaki daje, jak umie, aby iść za niem... Ot widzicie, jasny panie...
Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/382
Ta strona została przepisana.
— 378 —