Fogelwander przyspieszył kroku.
Po za krzewami znajdowała się pieczara w skale. Był to rodzaj naturalnej groty, jaskini osłoniętej zewsząd bujnemi chaszczami, złożonej z samych urwistych, olbrzymich odłamów kamienia... W tej jaskini zniknął Bimbasza.
Fogelwander chciał pójść za nim do środka, lecz potknął się, a spojrzawszy przed siebie, cofnął się z pewnem przerażeniem...
U samego wchodu do pieczary leżał trup jakiegoś człowieka... Na samym środku czoła była krwawa rana, pochodząca widocznie od kuli celnej i śmiertelnej... W dłoni trupa znajdował się jeszcze niewypalony pistolet, sine i skoskniałe palce trzymały go jeszcze kurczowo...
Ochłonąwszy z pierwszego wrażenia, Fogelwander spojrzał uważnie na twarz zabitego. Nie była mu znajoma; lekkie tylko wspomnienie przemknęło się przez myśl oficera, jakoby postać tę widział kiedyś, zapewno między pachołkami Szachina, w domu Arona prochownika.
Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/386
Ta strona została przepisana.
— 382 —