Omijając trupa, Fogelwander wszedł do wnętrza pieczary. Okropny widok przedstawił się jego oczom. Był to obraz pełen przerażającej grozy, straszliwy i fantastyczny, jakby widziadło snu ciężkiego...
Pieczara była na pół oświetlona. Przez gęste liście krzaków, co rosły bujnie u jej wchodu, jakby przez żywe, zielone firanki, wpadały w głąb promienie słoneczne, a światło ich, przedzierając się przez poruszane wiatrem gałęzie, drżało dziwnie i coś magicznego dodawało całemu obrazowi, który się tu roztaczał przed okiem oficera...
Na samym środku jaskini leżał trup drugi... Szyja jego okropnie była poszarpana w kawałki, tak, że głowa oddzielała się niemal od tułowu. Ta straszna rana nie mogła pochodzić ze zwykłej broni — tylko zęby jakiegoś dzikiego, rozwścieczonego zwierzęcia mogły pastwić się tak okrutnie nad swą ofiarą... W rękach widzieć można było sierść burą, która pochodziła zapewne z Bimbaszy. Twarz była pogryziona do nie-
Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/387
Ta strona została przepisana.
— 383 —