poznania; długa, czarna broda okryta była krwią zastygłą...
Fogelwander z głębokim wstrętem odwrócił oczy od tego widoku — lecz wzrok jego padł zaraz na inny, bardziej może jeszcze okropny.
W samej głębi jaskini widać było świeżo odkopany dół, a tuż obok Fogelwander ujrzał Bimbaszę, jak ze wściekłem warczeniem rzucił się na zwłoki trzeciego jakiegoś człowieka... Po rudej brodzie, po wyrazie twarzy i po stroju poznał oficer w nieżywym — Szachina handlarza dusz... Leżał na wznak cały krwią zbroczony, ze straszliwem piętnem śmierci na twarzy, która wykrzywiona była kurczem okropnej męczarni.
Pies watażki stanął na piersiach Szachina, warczał bezustannie, dziko rozognione oczy swe wlepił w twarz zmarłego, tchem jej dosięgając, i tak chwilkę czękał, jakby chciał się przekonać, czy ofiara nie daje jeszcze znaków życia...
Fogelwander zbliżył się jeszcze bardziej i ujrzał, że usta, Szachina były gwałtownie rozwarte i zapchane złotemi piastrami... Z pod zwłok widać było wo-
Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/388
Ta strona została przepisana.
— 384 —