byli, skarbu wy nie chcieli... ot i marnie poszedł... Szachin mnie przy skarbie napadł; zabił ja jego, zabił ja dwóch pachołków, masz tobie skarb, psi synu! Doprawił i mnie Szachin, co prawda, to prawda; leżałem w tej pieczarze bez ducha. Jakem tylko otworzył oczy i dech znalazł, począłem wynosić zaraz złota po trosze, po trosze, i chować w inne miejsce niedaleczko... Wyniósł ja tego kupę dobrą... Potem w czas jakiś, gdy się człek wylizał znowu, wrócił ja po resztę... oho! co wy na to? ani złota, ani Szachina, ani jego kampańczyków! Czary, wierutne czary! Szachin z biesem trzymał; czart — jego kum, przyszedł i wziął ich wszystkich trzech, a o złocie nie zapomniał... Boże pomiłuj!
I Trokim przeżegnał się trzy razy — a tymczasem powóz, wyjechawszy na gładką drogę, ruszył szybko i zostawił go z Bimbaszą w tyle...
Tu miejsce nadmienić łaskawym czytelnikom, że co hajdamak przypisywał paktom Szachina z piekielnemi mocarni, stało się drogą naturalną a następującą. Zaraz po powrocie swoim do Kamieńca
Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/399
Ta strona została przepisana.
— 395 —