głowie miał zawój żółty jak Turek, na ciele chałat krótki żydowski ciemnego koloru, przepasany kozackim rzemieniem; na nogach oko spodziewało się znaleźć wschodnie meszty, a spotykało zamiast nich wysokie buty z jałowiczej skóry.
Nieznajomy stał kilka minut, nim go oficer spostrzegł. Gdy Fogelwander ujrzał nagle nieznajomego i dziwacznego gościa, cofnął się ze zdziwieniem i stanął na środku pokoju. Człowiek w żółtym turbanie skłonił się niziutko i bardzo pokornie.
— Czego tu chcesz? — zapytał szorstko Fogelwander, zbliżając się do nieznajomego.
Nieznajomy skłonił się raz jeszcze, spojrzał przenikliwie na oficera, i uśmiechnąwszy się, rzekł łamaną polszczyzną:
— Ja bardzo przepraszam wielmożnego pana kapitana; ja chciałbym słówko pomówić w pewnym interesie....
— Któż ty jesteś?
— Kto ja jestem, to tak od razu trudno powiedzieć — odparł nieznajomy. — Żyd jestem, handlarz jestem z Chocimia. Jestem Bunia Szachin; to
Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/40
Ta strona została przepisana.
— 36 —