gę oficera. Uśmiechnął się i rzekł z niedowierzaniem:
— Handlujesz nietylko końmi, bronią i adamaszkiem, ale i zagadkami.
— Moje zagadki są złote, bo się rozwiązują dukatami.... odparł z chytrym uśmiechem Szachin.
— Udaj się z niemi do kogoś, co ma czas i złoto, rzekł Fogelwander krótko — ja nie mam ani pierwszego, ani drugiego...
— Pierwszego nie za biorę panu kapitanowi dużo — podchwycił Szachin — a drugiem mogę służyć pod małym warunkiem. Panie oficerze, ja powiem otwarcie, czego od pana żądam.
— Trzeba było zacząć od tego.
— Zaczynam teraz.
Rzekłszy te słowa, Szachin spojrzał raz jeszcze badawczym wzrokiem na młodego oficera, jakby chciał przeniknąć go do głębi, i zbliżył się jeszcze bardziej ku niemu.
— Pan kapitan ma bardzo przykrą służbę — odezwał się po chwili milczenia — ja wiem, że pan kapitan ma pod nadzorem swoim pochwyconych hajda-
Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/43
Ta strona została przepisana.
— 39 —