maków, których przypędzono do Lwowa. Taki pan, taki graf, jak pan kapitan, nie do takiej służby stworzony. Mieć kłopoty z opryszkami, mordercami, to naprawdę rzecz nieprzyjemna. Jakbym ja miał trzymać coś pod moim kluczem, to wolałbym, aby to były dukaty a nie hajdamaki.
— I jabym wolał!.... zaśmiał się Fogelwander.
— I pan kapitan by wolał? — poderwał Szachin — toż to przecie tylko od pana zależy!
Oficer spojrzał na mówiącego, jakby powątpiewał w jego zdrowe zmysły.
— Zamienić chłopa w dukat, to sztuka, nieprawda? — mówił Szachin dalej zamienić opryszka w złotego holenderskiego rycerza, to się zdaje niepodobna, a to przecież tak łatwo!....
— Pleciesz jak szalony, nie rozumiem cię — odezwał się Fogelwander.
— Kupię stu hajdamaków — rzekł dobitnym, powolnym głosem Szachin, i spojrzał szybko na oficera, aby się przekonać, jakie wrażenie sprawią na nim te słowa.
Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/44
Ta strona została przepisana.
— 40 —