Otrzymawszy polecenie i mając wyruszyć jeszcze w nocy, Fogelwander pośpieszył do domu, aby się przygotować do marszu.
Przede drzwiami domu czekał już Szachin.
— Panie rotmistrzu — przywitał zaraz na wstępie Fogelwandra — mam pilne interesa, wyjeżdżać muszę zaraz, i kto wie kiedy już będę we Lwowie.
— Szczęśliwej podróży — odparł z uśmiechem ironicznym oficer.
— Dziękuję pięknie, ale ja chciałbym jeszcze przedtem załatwić tę bagatelkę, o której mówiłem. Chciałbym już teraz wziąć z sobą tego biednego człowieka.... Jadę na Multany, daleko bardzo, on już ze mną tam kilka razy jeździł i bardzoby mi był na rękę....
— Żal mi, ale musisz się obejść bez towarzystwa.
Szachin spojrzał z ukosa na oficera.
— Jakto! nawet tego jednego chłopa, mego sługi, niewinnego człowieka, pan kapitan nie chce mi oddać! Po co jego trzymać? on pewnie nie zbrodniarz, on głupi i pijak, on sam pewnie nie
Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/64
Ta strona została przepisana.
— 60 —