zał misternie i z fantazyą, a tak wyfryzowaną głowę ozdobił trójgraniastym kapeluszem ze srebrnemi galonkami.
Na ręce włożył żółte glinkowane rękawiczki z dużemi karwaszami, i tak w pełnym majestacie swej rangi i autoramentu wywiódł swoją szanowną figurę rycerską na przechadzkę po Lwowie. Był pan Porwisz na rynku właśnie i spoglądał z dumą na mieszczuchów i mieszczki, co wracały postrojone z kościołów do domu, gdy nagle usłyszał odgłos tarabana.
Z początku zdziwił się Porwisz lecz po chwili poznał po rozstrojonym, rozbitym odgłosie, że to pachołek miejski bębni, publikując jakiś uniwersał sławetnego magistratu. Porwiszą mało obchodziły wszelkie sprawy, co się nie odbywały przed frontem, ale że to była niedziela, więc poważnym krokiem zbliżył się do tłumu ludzi, co otaczał taraban i pachołka.
Przy pachołku stał wójcik miejski, i skoro skończyła się melodyjna uwertura na rozbitym i chrypliwym tarabanie — niemniej rozbitym i chrypliwym
Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/80
Ta strona została przepisana.
— 76 —