szklankę i skinął ku Szachinowi, że mu daje posłuchanie.
— Pan oficer ma pod swoim dozorem więźniów hajdamackich?... — rozpoczął Szachin.
— A mam tam tego trochę... — odparł obojętnie Porwisz.
— Mnie tam jeden z nich obchodzi i chciałbym go uwolnić; głupi, niewinny chłop, mój furman... Jabym go panu oficerowi pokazał.
— Macie wiedzieć — rzekł Porwisz że ja nie wszystkich hajdamaków mam pod strażą. Wasz furman może nie jest między tymi, co sypią szańce u Karmelitów....
— Jest, jest, on właśnie między tymi...
— A jakże on się zowie?
— Trokim.
— Znam tego szelme... — odparł spokojnie wachmistrz. — Głowa jak korzec, twarz oparzysta i pokrajana, nos jak kula, zgnieciona, kudły jak na baranie...
— Ten sam, ten sam! — zawołał Szachin jak go pan oficer opisał, to tak, jakby namalował! Jabym go chciał odebrać znowu do służby... to niewinny chłop...
Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/97
Ta strona została przepisana.
— 93 —