— Hm... trzebaby o to prosić, aby go wam wydano...
— No, ja też chcę prosić o to... pana oficera.
— Ja nie mogę...
— Ale ja mogę... stracić, parę dukatów....
Tu Szachin zdjął z siebie trzos, którym był opasany i rzucił go na stół... Złoto zabrzęczało ponętnym dźwiękiem.
— To będzie trudno... — rzekł Porwisz patrząc na trzos pożądliwym okiem.
— O pięć dukatów także dziś trudno, a jabym ich przecież nie żałował...
— Trzebaby się nad tem dwa razy namyśleć... — rzekł wachmistrz jakby już zachwiany w wierności żołnierskiej.
— Dwa razy? Dwa razy pięć, to dziesięć... Dam dziesięć dukatów, a nie namyślajmy się dwa razy...
— Dacie zaraz tu do ładownicy?
— Dasz pan zaraz Trokima?...
— Do Trokima nie tak blizko...
— Do ładownicy także....
— Widzicie, panie kupcze — rzekł po krótkim namyśle Porwisz — koło hajdamaków stoją nietylko dragoni, ale
Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/98
Ta strona została przepisana.
— 94 —