a nawet nie szczędzą lekkich przymówek Sieczce, że je straszył niebezpieczeństwem wycieczki na Świnicę, ale przewodnik poglądajac na wesołe turystki, odcina się:
— Hej droga łatwa, bo i babsko stuletnie wylazłoby na nią, panienki się śmieją, ale jak wyjdziemy popod Świnicę, zobaczymy kto się będzie śmiał.
Dostajemy się wreszcie na halę Królową. Piękna to i zielona równinka, u stóp góry niezbyt wyniosłéj, zwanéj Kopą Królową. Naprzeciw skalista kopuła na 1712 m. wysoka, zwana Kopą Magory. Były tu niegdyś szałasy, ale przeniesiono je w dolinę Stawów Gąsienicowych.
Ma tu być pierwszy spoczynek i posiłek. Sieczka zdejmuje brzemię i zaczyna wydobywać zapasy. Oglądam się a Zosia z Władzią i Helenką wspinają się na Kopę Królową. Idę za niemi nie oglądając się, aby dopiéro ze szczytu wspaniałego użyć widoku.
Wtém Sieczka ogląda się i zaczyna biadać:
— Oj taka téż to robota i po co tam chodzić, toć z krajuska od Stawów to samo zobaczymy: czasu szkoda; wróćcie się państwo. Udajem, że nie słyszymy, więc Maciéj puszcza się w pogoń, ale dobiegł nas już na samym szczycie i mówi z gniewem:
Albo mię państwo słuchajcie i róbcie jak wam mówię, albo téż sami idźcie daléj, a ja się wrócę, bom tu niepotrzebny.
— Nie gniewajcie się Macieju — rzecze Zosia — chcieliśmy się tylko z góry Tatrom przypatrzyć.
— Maciéj nie umie się gniewać — dodaje Władzia — widać mu z twarzy, że bardzo dobry.
— I powie nam, jak się te piękne góry nazywają — mówi Helenka głaszcząc go pod brodę. — Prawda Sieczko, że wy się na waszą panienkę nie gniewacie?
— Ej! ktoby tam z panienkami poradzić umiał — odpowiada udobruchany Sieczka — żeby człek był stary jak te góry, to co zechcą, z niego zrobią. No już im powiem, jak się góry nazywają, ale muszą mi przyobiecać, że mię słuchać będą.
— Jak półkownika!
— Jak generała!
— Jak króla!
Zawołały jedna po drugiéj, salutując Macieja po wojskowemu ręką. Przewodnik się uśmiechnął i zaczął wyliczać góry.
— Widzicie panny tę górę długą z grzanią czarną, to Koszysta Wielką, a przy niéj bliżéj turnie Buczynowe. Między niemi jest Krzyżne, zawiodę ich tam, bo bardzo piękny widok na Tatry, na Siklawę, a wyjście łatwe. Zaraz przy niéj jest druga żółciutka, kieby siarka, co ma wierch trójkanciasty, to się nazywa Mała Koszysta, albo Żółta turnia, a to dlatego, że na każdym kamieniu rośnie taki żółty porost jak siarka. Te dwa czuby przy sobie nazywają się Granaty, bo przed wschodem słońca są caluśkie jakby granatem umalowane. Ten wierch środkiem wyszczerbiony z czarnemi ścianami, to Kozi Wierch, bo się kozy po nim często spinają, a człowiek musi mieć kozicowe nogi, żeby na niego wybiegł. — Daléj Zawrat, przez który się idzie do Morskiego Oka, Pięci Stawów i Siklawéj wody. Ta na przodku dzieląca Czarny Staw od pięci Stawów Gąsienicowych, nazywa się Kościelec, bo do kościoła podobna.
— A gdzież Czarny Staw i Stawy Gąsienicowe? — zagadnęła któraś z dzieweczek.
— Widzi panienka ten kamienisty wał, co leci od Żółtéj Turni do Kościelca. Otóż za tym wałem jest Staw Czarny. Pójdziem kiedyindziéj do niego, bo po Morskiém Oku najpiękniejszy ze Stawów, tylko od niego mniejszy. Z téj strony Kościelca