— Ani muzyki, ani tańca nie trzeba, bo ci państwo to nie Warszawiacy, co za byle głupstwo sypią wam papierkami, próżniaki! Ot przynieście mleka, to coś zarobicie uczciwie, a nie przez wykręty.
Podano w skopcach mleko, Sieczka zapytał po czemu kwarta.
— Po szóstce — odpowiedział juhas — ale mogliby dać i więcéj, bośmy w tamten tydzień od dwóch panów Warszawskich po pięć szóstek (50 kr.) za kwartę brali.
— Oj złodzieje! — zawołał z oburzeniem Sieczka — i mieliście sumienie tyle żądać.
— My ta nie pytali, a skoro nam panowie dali, jakże nie brać — my jeno pytali co łaska.
— Co ja się tym państwu nagadam, ale to nic nie pomoże — mówił z niechęcią Maciéj. — Niech da z łaski, jeśli mu się podoba; ale płacić za mleko tyle a jeszcze takiemu głuptakowi, to mu się we łbie przewróci i myśli że tyle warta. Oj szkoda słów!
Wyruszamy w głąb doliny idąc ku Liliowemu. Przewodnik w milczeniu idzie długi kawał drogi wprost — potém nagle zbacza i prowadzi nas na strome, skaliste urwisko.
— Przypatrzcież się państwo Stawom, oto pod nogami Zielony, tamte daléj nazywają się: Sobkowy, Dwoisty, Kurtkowiec, Suczy.
— Dla czegóż Suczy? — zagadnąłem.
— Ha, bo się juhasom suka popsuła i utopili ją w nim.
Odpowiedź ta dała mi bardzo ujemne wyobrażenie o tak wychwalanéj poetyczności górali. — Chwilkę zatrzymaliśmy się nad stawami, nie mając czasu na obejrzenie wszystkich. Zaczynamy piąć się na Liliowe: pochyłość stroma, porosła śliską trawą i mchami, nogi obsuwają się wciąż; bezpieczny, ale najmozolniejszy ustęp drogi na Świnicę.
Nudną tę i męczącą drogę przeszło godzinę przebywać trzeba i zatrzymywać co chwilę dla odetchnięcia. O jakżem żałował uporu Sieczki, który nas uboczem Beskidu prowadzić nie chciał. Na jednym z przystanków dostrzegamy obłoczek wysuwający się z poza szczytu Kościelca.
— Patrzajcie Sieczko, a zkąd się tam chmurka wzięła?
Przewodnik zasępił się.
— To źle! bardzo źle, trzeba się spieszyć, bo nam mgły cały widok zasłonią.
— Żartujecie chyba Macieju, toż dokoła taka śliczna pogoda, zkądby się mgły wzięły?
— Zobaczycie zkąd się wezmą, tylko wyjdziemy na górę.
Nokoniec stajemy na szczycie Liliowego. — Co za widok. — Nowy świat, świat górski cała przestrzeń, ukryta dotąd poza przyłęczą, nagle się odsłania. Szczyty na wschodzie zasłonięte Świnicą i dwoma wyniosłemi turniami, lecz na zachodzie i południu układają się w cudnéj panoramie: Sieczka nie bardzo rad, że się przypatrujemy, pozwala nam chwilkę odpocząć, ale nie chce wymieniać nazwisk gór, twierdząc że daleko lepiéj zobaczymy je ze szczytu Świnicy. — Po za Liliowém po drugiéj stronie grzbietu głęboka dolina, w któréj przewala się potok. Nosi ona nazwę Wierchcichéj z powodu, że ponad nią sterczy wyniosły szczyt zwany Wierchem cichym. Ztąd po raz pierwszy ujrzałem Krywań, przyrzekając sobie w duchu zwiedzić go przy najbliższéj sposobności, zwłaszcza że przystęp nań daleko łatwiejszy od dzisiejszéj wycieczki.
Wyruszamy daléj, ale powoli zaczynają się wysuwać mgły z doliny Stawów Gąsienicowych. Przepowiednia Sieczki zaczyna się sprawdzać: lękamy się, aby cała
Strona:Władysław Ludwik Anczyc - Wspomnienie z Tatr.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.