Strona:Władysław Ludwik Anczyc - Wspomnienie z Tatr.djvu/3

Ta strona została uwierzytelniona.

Pościel, tłomoki, kufer, paki, paczki, pudła, pudełka, koszyczki, zapasy spiżarniane — wszystko gdzieś znikło, a znalazło się jeszcze i miejsce nienajgorsze dla osób. Chłopaczki zajęli miejsce około furmana, trzymając biczyki w reku, z niekłamaną chęcią dopomagania Wojciechowi, jeśliby sobie z końmi nie mógł dać rady.
Jeszcze słoneczko nie wybiegło z pod poziomu, gdy Wojciech zrobiwszy krzyż biczyskiem nad końmi — zawołał.
— Ha no, pozbyłem papierka, ale zato wceśnie przyjedziewa na nocleg.
Droga zrazu wcale niezachęcająca. Po przebyciu wiecznie brudnego i wiecznie cuchnącego Kazimierza i lichéj mieściny Podgórza, które pozuje się na miasto — gościniec bity biegnie zrazu prostą linią po płaszczyźnie. Wprawdzie po lewéj stronie pasmo skalistych Krzemionek z wieżą Maksymiliańską urozmaica go nieco; wprawdzie po prawéj toczy się Wisła, a po za nią piękny widok na mogiłę Kościuszki i Bielany, oblane promieniami wschodzącego słońca — lecz do widoków tych myśmy przyzwyczajeni, bo je codzień oglądamy: przytém kurz wapieniem wysypanego gościńca wzbija się kłębami z pod kopyt końskich, męczy i trudzi.
W Mogilanach dopiéro na wyniosłém wzgórzu rozsiadłych, oddycha się pierwszy raz pełniejszą piersią. Tu przełom okolicy — po za nami nadwiślańska równina, na któréj rozparł się Kraków ze swemi wieżycami, zamknięty horyzontem gór ojcowskich: przed nami dolina Raby, początek krainy górskiéj z pogmatwanemi wierzchołkami Beskidu pasma karpackiego, a po zam nim majestatyczna ściana Tatr z mnóstwem ostrych szczytów. Widzieć je można z placu przed oberżą, lub co lepiéj z pierwszego piętra. Zarys ich słaby, w porannych tumanach zanurzony, niemniéj przeto wywiera niepojęty urok. Ptakiem radby się człowiek wydrzeć ku górom i spocząć na ich ostrych iglicach.
Gościniec ku Myślenicom spada na dół. Widnokrąg zamykają wzgórza ogołocone z lasów; licha gospodarka leśna, potrzeba wieczna grosza, zabiegi spekulantów brodatych obdarły je na zawsze z téj pięknéj ozdoby. Galicya na téj drodze mianowicie w ostatnich czasach szybko postępuje: za jakie lat sto będzie mogła rywalizować z płonną Kastylią, współubiegać się o lepszą z Sycylią, która z spichrza Włoch, po wycięciu lasów zamieniła się w nieurodzajną pustkę. Na gościńcu téż wyminąć się trndno z setkami wózków góralskich, wiozących deski, których parowe tartaki na potęgę dostarczają.
Myślenice, mała mieścinka, stoi na pograniczu podgórza. Tu już ludność nadwiślańska, chodząca w białych sukmanach i górnicach, mieszać się zaczyna z góralską, w brunatne guńki przybraną. Tu drugi przystanek po wyjeździe z Krakowa. Domów murowanych nie wiele, ale za to oprócz pięknego kościoła, wznosi się wspaniały gmach szkolny, kosztem niezamożnych mieszkańców wzniesiony. Daje on świadectwo dążności lat ostatnich i kierunku, na jakim idziemy. W ostatnich czasach wybudowano po miasteczkach szkół bardzo wiele, a wszystko z własnych funduszów, bez zasiłku rządu, który od czasu zaprowadzenia autonomii, na jéj barki zwalił brzemię szkoły początkowe i średnie, a sam tylko wyższe zakłady wznosi.
Po przebyciu długiego mostu na swobodnéj Rabie, pędzącéj bystro po kamieńcach, zaczyna się przedmowa do ciekawéj księgi gór. Oddalone od gościńca i połogie wzgórza, coraz bardziéj przysuwają się ku niemu i zwolna zamieniają góry. Na wprost wystaje po nad inne lesisty Strzebel, ostrokręgowym kształtem wdzięczny. Lasy szpilkowe, wieńczące boki i wierzchołki gór, biorą przewagę nad liściastemi, więcéj ich tu i obficiciéj, bo zawzięta siekiera, mimo najlepszych chęci, nie zdołała ich wytępić. Gościniec zwolna wspina się coraz wyżéj, a im wyżéj, tém miléj. Świeże, rozkoszne tchnienie wietrzyku, wybiega od Tatr na powitanie przybyszów: kurzawa