Strona:Władysław Ludwik Anczyc - Wspomnienie z Tatr.djvu/9

Ta strona została uwierzytelniona.

Niechże sobie przyryktują na wieczór co mają zabrać, żeby się rano nie bawić; ja przyjdę, pobudzę ich i pójdziewa.
— A ja ich odwiozę do Hamrów — mówił Wojciech. — Dobre i pół mili podjechać.
Potém dał nam dokładną informacyę, jak się ubrać i co wziąść z sobą; pożegnaliśmy obu naszych gości, uczęstowawszy ich obficie herbatą, do któréj z wielkiém naszém podziwieniem wcale nie dodawali rumu. Dzieweczki nie posiadały się z radości, matka tylko była niespokojną i zaledwie po długiéj rozmowie udało mi się przekonać ją, że pod okiem mojém i takiego przewodnika, jak Sieczka, nie ma powodu obawiać się.
Na drugi dzień zrobiliśmy znajomość z sąsiadką, mieszkającą właśnie u Macieja Sieczki Była to pani S. aptekarzowa z Wiłkomierza, z córką Helenką, panienką ładną, żywą i wesołą, która od razu usposobieniem i humorem do naszéj figlarnéj Zosi przypadła.
Znać Sieczka powróciwszy do domu, opowiedział im o pojutrzejszéj wycieczce, a Helenkę będącą pierwszy raz w górach do niéj zapalił, gdyż zaraz nazajutrz zrana przyszły obydwie, a matka prosiła, żebyśmy jéj dzieweczkę z sobą zabrali. Po południu na spacerze w Strążyskach ostatecznie ułożono się o jutrzejszą wyprawę.
Wieczór zszedł na wspólnych przygotowaniach; zapakowano zapas chleba i bułek, szynki i kurcząt, wzięliśmy nadto mały samowarek do herbaty i butelką czerwonego wina. Wiedząc z doświadczenia na exkursyach botanicznych nabytego, że woda zwłaszcza podczas długiego pochodu w upał pragnienia nie gasi, a robi ociężałym, wsunąłem do koszyczka pół buteleczki likieru, ażeby spragnionym po troszeczku podawać: ale moje panienki nie dały się nawet do skosztowania namówić. Sieczka przysięgał na wstrzemięźliwość, a tak ów likier zdawał się być zbytecznym.
Gdym zobaczył spory pakunek, do którego miały jeszcze przybyć pledy, okrywki i chustki, zapytałem Sieczkę, czy nie będzie trza przynająć górala do dźwigania rzeczy, ale przewodnik uśmiechnął się i rzekł, że sam temu poradzi, bo nieraz oprócz tylu pakunków nosił za panami różne minerały, kilkanaście funtów ważące, a ciężko mu nie było.
Nazajutrz o brzasku byliśmy gotowi do wymarszu: obchodziliśmy się jak najciszéj, żeby matusi nie zbudzić, bo może w ostatniéj chwili przez obawę niebezpieczeństwa, starałaby się zatrzymać dziewczęta. Cieszyliśmy się, że uprzedzimy Helenkę i Macieja, że ich trzeba będzie budzić; ale wyszedłszy, z wielkiém podziwieniem ujrzeliśmy oboje siedzących na ławce przed domem: Wojciech nawet już konie zaprzągł i siedzisko urządził. Wnet znaleźliśmy się na wózku, który szybko potoczył się drogą ku Hamrom.
Ranek był przecudowny; Lipiec w dolinach nadwiślańskich już na dobre się rozgościł, a w górach była zieloność tak młoda, tak świeża, iż wydawało się, że to dopiero schyłek maja. Płonące niebo nad Goryczkową, zapowiadało bliski wschód słońa. Odleglejsze szczyty Tatr jaśniały na czubach ognistą purpurą; biodra ich przystrajała poranna szata z granatu i szafiru; z głębszych dolin wyzierały senne mgły; w całéj wsi było jeszcze cicho — szum tylko wieczny nigdy niezasypiających potoków, rozbijających się o nastroszone głazy, pieścił ucho jakąś smętną pieśnią i nastrajał duszę na ton rzewny i tęskny.
Stanęliśmy w kuźnicach, zwanych przez górali hamranie. Tu są walcownie żelaza. Olbrzymie, nigdy niespoczywające młoty i piece wysokie do wytapiania rudy — stanowią one główny dochód właścicieli Zakopanego. Nie lubię kuźnic. Zdaje mi się, że to potwór pożerający najpiękniejszą gór ozdobę — lasy. Jeżeli gospodarka ta