Nie tak dawniéj bywało. Przed dwunastu laty poznałem ten lud dobrze, bawiąc pomiędzy nim przez parę miesięcy. Podówczas góral, widujący jeszcze rzadko i mało gości, traktował ich otwarcie i szczérze. Starał się o ich wygody, o sprowadzenie żywności, o ułatwienie wycieczek, targował się zań z innymi, aby mu tylko grosza oszczędzić, a w owym to czasie Zakopane inaczéj wyglądało.
Była to wieś rozległa jak dziś, ale mająca nierównie mniéj domostw, tak że chat zaopatrzonych w obszérniejsze i czystsze izby było zaledwie kilka; za izbę z opałem płaciło sie trzy guldeny na miesiąc, a bezpłatną była usługa. Za przejażdżkę do Kościelisk płaciło się na cały dzień 80 centów, gdy dziś od Krakowian po 2 fl., a od Warszawiaków po trzy nawet biorą. Jaki skutek sprawia to bezmyślne miotanie grosza, dość powiedzieć że w szałasie na Pysznéj hali jedna z pań warszawskich zapłaciła w zeszłym roku za pół garnca mléka guldena, za jaką to ilość zwykle płaci się 16 centów, i baca nazajutrz zażądał od gości następnych takiéj saméj zapłaty, bo myślał że w Warszawie za kwartę mléka płaci się 50 centów. Jeżeli więc przed dziesiątkiem lat rodzina złożona z 4—5 osób mogła ze służącą bawić w Zakopanem przez sześć tygodni, a podróż tam i napowrót, z pobytem i wycieczkami, można było opędzić za 130—150 guldenów, to dziś, dzięki nierozsądkowi turystów, pragnących w oczach górali uchodzić za magnatów, wyda się 400 guldenów, żyjąc oględnie i skromnie.