świeżością leśną, ową nieopisaną wonią butwielizny wiosennej, mchu, przyprażonego, rosy ulatującej w powietrze, żywicy i grzybów. Na zielonej runi trawiastej smreczyny, na złotawym mchu, rysuje się żyłkowanie cieniów gałęzi. Las napełnia się srebrnym, przedłużanym i skracanym śpiewem; naraz, spostrzegła kogoś i zerwała się sikorka czubatka. Ech, miłyż to ptaszek, najśmieszniejsze stworzenie, z czarną okóweczką na szyjce, czarnym trójkącikiem na podgardlu i tym przezabawnym czubkiem; zwinne to, zręczne, zapalczywe, namiętne: oto uczepiła się jakiegoś sucharza, kuje dzióbkiem, szarpie gąsienicę, pofurkuje skrzydełkami, skacze, połyka, a jednocześnie ma czas nastawiać czubek i odzywać się najsrebrniejszym głosikiem. Swojem przenikliwem, czarnem ślepkiem przeszukuje wszystkie gałązki, zagląda w szczeliny kory, spuszcza się na dół łebkiem, a zaziera pod igły, ogląda suche sęczki i szpera wszędzie. Za pierwszą ukazuje się druga, trzecia, cała gromada; przefurkują z drzewa na drzewo, a las cały rozdźwięczony, rozbrzmiały od ich cud-
Strona:Władysław Matlakowski - Wspomnienia z Zakopanego.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.